Behind Last Crossroad: Broken Hearts
(Running up that hill - Track and Field)
If I only could, I’d be running up that hill
Obwicie krwawiła z dosyć rozległej rany na plecach, którą podarował jej Aizen z przeszłości, nim jeszcze został pokonany. Była zmęczona, obolała i potłuczona. Jednak nie to miało dla niej w tej chwili znaczenie. Liczyło się jedynie odnalezienie Byakuyi, którego energii nie potrafiła zlokalizować z jakiegoś niezrozumiałego dla niej powodu.
Przyspieszyła, aż rzuciła się do biegu. Nie była w stanie już używać shunpo. Kierowała się w miejsce, w którym ostatnim razem czuła reiatsu męża.
- Byakuya? Byakuya! - krzyknęła, rozglądając się nerwowo.
- Tutaj! - krzyknął ktoś, kogo z pewnością znała, lecz jej mózg nie był w tej chwili w stanie tego zarejestrować.
Zobaczyła Byakuyę leżącego na ziemi w kałuży krwi i zamarła. Kilka sekund, które zdawały się być latami, stała, wpatrując się w ciało męża. Potem nawet nie wiedziała sama, kiedy podeszła bliżej i rzuciła się na kolana.
- Byakuya - powiedziała, potrząsając nim lekko, próbując go obudzić. - Byakuya nie wygłupiaj się.
- Przykro mi - powiedział ktoś, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Ostrze przeszyło go na wylot. Widziałem to na własne oczy i sam nie mogę w to uwierzyć…
Setsuko popatrzyła na ogromną ranę, a właściwie dziurę tam, gdzie kiedyś znajdowało się serce i pokręciła głową.
- Nie - wyszeptała. - Nie. Nie. Nie… - powtarzała coraz głośniej i coraz bardziej płaczliwie. - Nie! Nie możesz mi tego zrobić, rozumiesz? Nie możesz mnie zostawić samej - oznajmiła, obejmując ciało męża. - Byakuya… Nie zostawiaj mnie. Proszę… - powtarzała w kółko. Po jej policzkach popłynęły łzy, kapiąc jedna za drugą na białą, pozbawioną życia twarz Byakuyi. Setsuko pogłaskała go po policzku, a potem po włosach. Ucałowała w czoło i wyszeptała: - Dlaczego? Dlaczego to musiałeś być ty?
Zaciskała dłonie na postrzępionym kosode Byakuyi, krzycząc. Jednak jej przepełniony bólem krzyk został zagłuszony przez wiwaty setek shinigami.
- Wygraliśmy!
Setsuko podniosła się, otępiałym wzrokiem patrząc na zmęczonych, lecz rozradowanych shinigami, który krzyczeli wniebogłosy, tryumfując. Wszystko jednak wydawało się, jakby za grubym szkłem. Stłamszone, zagłuszone i odległe. Zupełnie do niej nie docierało.
Aizen z teraźniejszości właśnie został pokonany razem z ostatnimi członkami klanu Noah. Shinigami wygrali. Jednak Setsuko nie czuła się, jakby tak było. Przegrała wszystko, co było dla niej najważniejsze. W tej jednej chwili czuła się tak daleka od radości. Tak obojętna na to, co działo się wokół.
Jakim prawem oni wszyscy cieszyli się, kiedy ona sama straciła największą miłość swojego życia. Swoją drugą połowę. Kogoś, kto pokazał jej, że może być wszystkim tym, czym nigdy nie podejrzewała, że będzie. Kto dał jej więcej, niż kiedykolwiek mogła mieć.
Gdyby mogła, zniszczyłaby wszystko wokół. Jednak nie miała już siły. Nieważne jak bardzo starała się wzniecić płomienie Moeru, nie udawało jej się. Choć jedyne, czego pragnęła w tej chwili to uciszyć okrzyki radości.
Nagle znalazła się w duchowym świecie. Ziemia była bardziej wysuszona niż zwykle, a lawa tryskała, wylewając się z ognistych rzek i niszcząc wszelkie pozostałości życia, jakie się tam znajdowały. Nawet kwiaty, które niegdyś zasadził tam Shigeru. Niebo było czarne, a prażące słońce przybrało krwisty odcień czerwieni. Poza tym panowała kompletna, martwa cisza.
Moeru Yona pojawiła się przed nią zupełnie bez słowa i wzięła swoją shinigami w ramiona, obejmując tak mocno, że Setsuko omal się nie dusiła. Jednak nie przeszkadzało jej to, bo nie rozpadła się jeszcze chyba tylko dlatego, że ktoś właśnie tak mocno ją trzymał. Inaczej zdawało się, że mogłaby się rozsypać w dobry mak i popaść w nieistnienie. Bo i tak właśnie się czuła. Nie chciała już istnieć. Nie chciała czuć nic, jeśli to mogło sprawić, że nie będzie też czuła tego straszliwego bólu, którego nic nie umiało uśmierzyć.
If I only could, I’d be running up that hill
Obudziła się w białej pościeli w białym pokoju. W tle słyszała rytmiczne pikanie aparatury, która monitorowała jej funkcje życiowe. Musiała stracić przytomność w momencie, gdy trafiła do swojego duchowego świata lub krótko po tym.
Wspomnienia powoli zaczynały do niej powracać, a jednak wszystko wydawało się jakieś odległe i nieprawdziwe. Bitwa, Aizen i… Do jej oczu napłynęły łzy, a jednak wciąż łudziła się, że ktoś zaprzeczy temu wszystkiemu. Że Byakuya jak zawsze pojawi się za chwilę, aby sprawdzić, czy dobrze się czuje, a potem ochrzani ją za lekkomyślność. Wciąż się łudziła…
Za drzwiami usłyszała jakieś kroki, a potem głosy. Dwa kobiece głosy, może trzy. Spierały się o coś. W końcu ktoś nacisnął na klamkę i do środka weszła z poważną miną Unohana. Popatrzyła na załzawioną Setsuko i westchnęła. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Setsuko otarła łzy i zapytała:
- Co? Nikt inny nie miał odwagi tu przyjść?
Unohana zmarszczyła brwi, jednak nie odpowiedziała na zaczepkę. Tym bardziej że Setsuko nie myliła się w tej kwestii. Zarówno Isana jak i Yuzu panikowały na samą myśl zmierzenia się z Setsuko.
- Nie zapytam, jak się czujesz - stwierdziła. - Muszę jednak sprawdzić, w jakim jesteś stanie.
- Stabilnym. Przytomna. Nie mam halucynacji. Wszystko mnie boli, ale nie jest to nic, czego już nie przeżyłam.
- Nie chodzi tylko o twój stan fizyczny.
- A jak mam się czuć? - zapytała Setsuko, rzucając Unohanie pogardliwe spojrzenie, jakby się nią brzydziła. Wciąż łudziła się, że ktoś powie jej, że to wszystko to był tylko sen, choć wiedziała, że tak nie będzie. - Chcę wrócić do domu.
- Dobrze wiesz, że nie mogę tego zrobić. Jednak jeśli dobrze pójdzie, za kilka dni będziesz mogła wyjść, jeśli wszystko będzie się dobrze goić.
Setsuko odwróciła głowę.
- Powiedz mi, że to tylko zły sen - wyszeptała.
Unohana podeszła bliżej łóżka i Setsuko popatrzyła na nią niepewnie. Unohana zaś ze stoickim spokojem usiadła obok niej na łóżku i pochyliła się nad nią, aż ich czoła się stykały.
- Mogę ci jedynie powiedzieć, że z czasem będzie lepiej. Z czasem to będzie łatwiejsze. - Po tych słowach odsunęła się, ale pogładziła Setsuko po głowie. - Jest mi naprawdę przykro, Setsuko. Wierz mi, że chciałabym ci pomóc, ale złamane serce to coś, czego medycyna wciąż wyleczyć nie potrafi. Leczy je jednak czas i miłość. Zarówno ta ze strony rodziny, jak i przyjaciół. A skoro już o tym mowa, twoje dzieci pytały się o ciebie.
- Nic im nie jest?
- Są w zdecydowanie lepszym stanie fizycznym, choć równie zdruzgotani. Dlatego doradzam, abyście spędzili razem czas. Jeśli jednak nie czujesz się na to gotowa, mogę im powiedzieć, że jeszcze się nie obudziłaś.
Setsuko pokręciła głową.
- Nie. Nie chcę ich martwić bardziej, niż trzeba - stwierdziła Setsuko. - Poczuję się lepiej, wiedząc, że nic im nie jest.
- Niech i tak będzie - zgodziła się Unohana. - Przekażę im.
It doesn’t hurt me
Gdy rozległo się pukanie do drzwi, wiedziała, kto przyszedł. Popatrzyła z czułością na Kazumi i Hiroyę, którzy, choć nie wyglądali najgorzej, to jednak pokryci byli bandażami i opatrunkami. Hiroya na dodatek prawą rękę miał zawieszoną na temblaku. Oboje wyglądali na zmęczonych i przygnębionych.
Setsuko wyciągnęła do nich ręce, dając im do zrozumienia, żeby przyszli do niej, po czym przytuliła ich mocno. Nie była sama. Już nie. Miała dwójkę wspaniałych dzieci, świetnych przyjaciół i niesamowite wspomnienia, które już na zawsze pozostaną w jej sercu
- Myśleliśmy już, że się nie obudzisz - stwierdziła Kazumi, rozklejając się kompletnie. - Byłaś w bardzo ciężkim stanie. - Setsuko zmarszczyła brwi, zaskoczona tą informacją. - Pozostawałaś w śpiączce prawie tydzień, mimo że kapitan Unohana mówiła, że twoje rany nie powinny były do tego doprowadzić.
- To pewnie było zmęczenie - odparła Setsuko. - Nic mi nie jest. Za kilka dni będę mogła wyjść ze szpitala.
- Za kilka dni? - strapił się Hiroya. - Ale ceremonia jest już jutro.
- Ceremonia? - zdziwiła się Setsuko.
- No… - Hiroya zawahał się. - Ceremonia upamiętniająca poległych - wyjaśnił cicho. - I tak nie zrobili jej od razu, żeby dać wszystkim czas się zregenerować.
- Oczywiście, że pójdę - zadeklarowała z powagą Setsuko.
- Musisz odpoczywać. Nie możemy ciebie też… - zaczęła Kazumi, ale urwała.
Cały ten czas niewiele się odzywała. Czuła się winna śmierci ojca. Gdyby nie dała się zmanipulować Tarace i nie uwolniła Aizena, to wszystko by się nie wydarzyło.
- Nie stracicie mnie - odparła Setsuko, choć wiele ją to kosztowało, aby zachować spokój. Mówiła bardzo powoli, oddychając głęboko, próbując za wszelką cenę powstrzymać łzy. - Musimy się teraz trzymać razem, ale poradzimy sobie.
You want to feel how it feels?
Unohana wyraźnie zabroniła jej jeszcze wychodzić, ale chyba nie rozumiała, że Setsuko musiała pożegnać męża i być przy dzieciach. Toteż nie było innej opcji i Setsuko musiała się wymknąć. Zarzuciła na ramiona szlafrok, podeszła do okna i otworzywszy je, wyskoczyła na zewnątrz.
Udało jej się nawet użyć shunpo, aby dostać się do domu w miarę niepostrzeżenie. W szafie znalazła czarne kimono. Ubrała je tylko raz w życiu, na śmierć jakiegoś krewnego z rodu Kuchiki. Nigdy nie sądziła, że…
Zagryzła wargę, próbując powstrzymać łzy. Powoli rozebrała się, starając się nie otworzyć na nowo ran. Krzywiąc się z bólu, powoli, bardzo powoli, zdołała ubrać kimono i zawiązać je, choć po spojrzeniu w lustro, zrobiła to trochę krzywo. Niestety jej pole ruchu było mocno ograniczone.
Przeczesała tylko włosy, choć z trudem trzymała ręce w górze. Z makijażu kompletnie zrezygnowała, choć pewnie zatuszowałby częściowo zmęczenie i ból. Z drugiej strony rozmazany łzami makijaż sprawia jeszcze gorsze wrażenie. A Setsuko i tak zamierzała raczej pozostać gdzieś na uboczu.
Przyjaciele nie spodziewali się jej zobaczyć, więc może zdoła uniknąć niekomfortowych rozmów jeszcze przez jakiś czas. Maskowała nawet swoje i tak jeszcze słabe reiatsu.
Na placu, gdzie odbywała się ceremonia, stała daleko na uboczu. Większość rodzin poległych znajdowała się z przodu, ale Setsuko nie miała ochoty paradować przed wszystkimi. Nie chciała, żeby widzieli ją słabą.
Zresztą, chyba najbardziej obawiała się usłyszeć jego imię na liście poległych. Wciąż nie potrafiła uwierzyć, że Byakuya odszedł. Raz po raz zapominała się, chcąc do niego zadzwonić albo zajrzeć do biura. Wciąż wydawało jej się, że za chwilę gdzieś go zobaczy. I co rusz wydawało jej się, że słyszy jego głos.
- Setsuko? - usłyszała znajomy głos i popatrzyła na stojącą nieopodal Rukię.
Ona również była sama. Oczy miała czerwone od płaczu i zapuchnięte. Ubrana w czarne kimono, podobne do tego, które miała Setsuko. Zapewne kupione według standardów rodu Kuchiki.
- Nigdy nie sądziłam… Że… - głos ugrzązł jej w gardle. - Mój brat…
- Wiem, Rukia. Wiem - powiedziała cicho Setsuko, sama wciąż próbując powstrzymać łzy, które teraz ciekły po policzkach przyjaciółki.
Setsuko wzięła Rukię w ramiona. Odsunęła się od niej jednak, wyczuwając znajome reiatsu i koło nich pojawił się Renji. Popatrzył na zapłakaną małżonkę, a potem na Setsuko i spuścił wzrok. Stał tak w milczeniu i zakłopotaniu, nie wiedząc, co zrobić lub powiedzieć. Zresztą wątpił, aby było na świecie cokolwiek, co mogłoby pocieszyć Setsuko w obecnej sytuacji.
Ona zaś dostrzegając to, wypuściła Rukię z objęć i skierowała ją w stronę Renjiego, który szybko przejął opiekę nad nią.
- Powinienem był… - zaczął, ale Setsuko syknęła:
- Nie kończ.
Nawet na niego nie spojrzała. Shunpnęła gdzieś w dal i dopiero, gdy uznała, że w pobliżu nie ma nikogo znajomego, przystanęła, opierając się bokiem o jedną z ostatnich sosen rosnących na skraju lasu otaczającego plac ceremonialny.
Była na tyle blisko, aby dobrze widzieć i słyszeć Genryusaia, zarazem będąc gdzieś na uboczu i nie zwracając na siebie zbytniej uwagi. Litość to ostatnie, czego potrzebowała. Wystarczy, że Renji ją już wkurzył.
W milczeniu słuchała kolejnych imion wyczytywanych z długiej listy poległej. Przy jednym z imion zamarła, słysząc szloch Yachiru, która gdzieś nieopodal stała wtulona w górującego nad głowami Zarakiego. Ona również straciła kogoś ważnego w trakcie tej wojny, choć jeszcze przed ostateczną bitwą.
Zginął także Kazuma, chroniąc Yumichikę przed śmiercionośnym atakiem. Setsuko zorientowała się, że nie widziała przyjaciela od bitwy, a przecież on również nosił w sercu żałobę.
W końcu usłyszała imię, na które czekała, a raczej, którego obawiała się najbardziej.
- Kuchiki Byakuya - padło.
Wciąż się łudziła, że to jakaś pomyłka, i jego nie będzie na ten przeklętej liście. Po jej policzkach popłynęły łzy. Setsuko zacisnęła pięści i zagryzła wargę, próbując powstrzymać krzyk.
Z cudem przetrwała do końca. Na szczęście pośród wszystkich płaczów i ubolewań, nikt nie zwrócił uwagi na szlochającą gdzieś na uboczu kobietę, która wytrwale doczekała końca ceremonii i obserwowała, jak ludzie powoli się rozchodzą, aż w końcu zostają już tylko nieliczni, a potem już nawet oni wracają do domów zmęczeni płaczem.
Ruszyła wolnym, chwiejnym krokiem pomiędzy setkami, jeśli nie tysiącami malutkich nagrobków, w stronę tych nieco większych, kapitańskich. Odnalazła wśród nich ten z wyrytym Kuchiki Byakuya i przyklęknęła, łkając. Ukryła twarz w dłoniach, pozwalając sobie na płacz tak długo, aż nie miała już czym płakać.
Rozbolała ją głowa, a nos miała zatkany do tego stopnia, że nie mogła go nawet wydmuchać, tylko przecierała co chwilę. Teraz czuła to bardziej niż kiedykolwiek. Ten chłód, który owiewał jej całe ciało na myśl o tym, że została sama. Czuła, jakby ktoś siłą wyrwał z niej kawałek duszy. Może serce.
Już nigdy nie zobaczy Byakuyi. Już nigdy go nie przytuli, nie ucałuje i nie powie, jak bardzo go kocha. I on też już nigdy jej tego nie powie. Już nigdy nie ochrzani jej za to, że zrobiła coś głupiego. Umarł z dala od niej i nawet nie zdążyła się pożegnać. Dotarła tam zbyt późno, by po raz ostatni powiedzieć mu “kocham cię”. Spóźniła się. Jak zawsze…
- Jak mogłeś mi to zrobić? - zapytała ochrypniętym głosem. - Jak mogłeś mnie zostawić. Tak bardzo cię za to nienawidzę. Kocham cię, Byakuya - dodała. - I zawsze będę.
Siedziała tam jeszcze przez długi czas, słuchając ciszy. W okolicy zdawało się być tak strasznie martwo. Nie śpiewały ptaki, nie szumiały drzewa. Nie było nic, a morze nagrobków ciągnęło się jeszcze daleko poza zasięgiem jej wzroku.
W końcu ściemniło się kompletnie i teraz Setsuko już nie tylko nic nie słyszała, ale nawet nie widziała. Z trudem wstała z ziemi i omal nie upadła z powrotem. Jej nogi kompletnie zdrętwiały od siedzenia i z trudem była w stanie się na nich utrzymać.
Chwilę trwało, nim krążenie wróciło, a ona mogła się wyprostować. Wtedy zaś poczuła przeszywający ból i chwyciła się za bok. Poczuła pod rękami coś mokrego i zaklęła. W tym wszystkim musiała otworzyć sobie rany, lecz nawet tego nie zauważyła pogrążona w bólu i cierpieniu.
Z trudem dotarła z powrotem do Czwórki do części szpitalnej. Nawet nie kwapiła się gramolić z powrotem przez okno. Weszła głównym wejściem, uznawszy, że Unohana na pewno wiedziała już o jej zniknięciu. Opierając się o ściany przeczłapała się przez korytarz aż do swojego pokoju. A przynajmniej tak jej się zdawało, bo gdy weszła, ku swojemu zaskoczeniu, zastała tam właśnie kapitan Czwórki.
- Pomyliłam pokoje? - strapiła się Setsuko.
- Nie, nie pomyliłaś - padło w odpowiedzi a Unohana spojrzała mimowolnie w stronę zamkniętego już okna. - Czekałam na ciebie.
- Dlaczego? Nie było gwarancji, że wrócę. Równie dobrze mogłam była pójść do domu.
- Ale wróciłaś, co oznacza, że najpewniej rana się otworzyła.
Setsuko odwróciła wzrok, zdejmując rękę, którą dotychczas usilnie przyciskała do boku.
- Może - mruknęła.
- Usiądź - powiedziała Unohana, wskazując łóżko, na którym miała już rozłożone kilka rzeczy.
- Wiedziałaś, że tak się to skończy - westchnęła Setsuko.
- Jestem tu kapitanem nie od dzisiaj - stwierdziła z przekąsem Unohana. - Zresztą nie trzeba geniusza, żeby odgadnąć, co zrobisz. Nawet ja muszę przyznać, że byliście godną podziwu parą i nigdy nie sądziłam, że tak się to skończy. Nie spodziewałam się dożyć dnia, gdy Kuchiki Byakuya polegnie.
- Sypiesz sól na rany za karę, że uciekłam? - prychnęła Setsuko, siadając na łóżku i rozsuwając kimono, aby Unohana mogła opatrzeć rany.
- Nie. Przepraszam cię, Setsuko. Nie to miałam na celu - wyjaśniła kobieta, ostrożnie czyszcząc ranę. - Pewnie myślisz, że nie mam pojęcia, co przeżywasz. Że nikt nie ma pojęcia.
- Przecież wiem, że nie tylko ja kogoś straciłam. Wielu moich przyjaciół straciło kogoś bliskiego. Rodszeństwo, rodziców, małżonków, a nawet dzieci. Wiem, że nie jestem jedyna.
- To właśnie próbuję ci powiedzieć - westchnęła Unohana. - Nie jesteś sama, więc nie odcinaj się od rodziny i przyjaciół, a wręcz przeciwnie. Zjednocz się z nimi, wspieraj ich i pozwól, aby oni wspierali ciebie.
- Dobrze - mruknęła Setsuko, wywracając oczami.
Nie rozumiała, dlaczego na to wszystko Unohana prawi jej morały.
- Nie pozwól, aby gniew i cierpienie cię pochłonęły. Nie pozwól, aby zapanowała nad tobą ciemność - powiedziała kobieta i Setsuko dobitnie poczuła te słowa. Chyba nikt nie ujął tego lepiej, niż Unohana. Setsuko czuła, jakby otaczała ją ciemność, zakradała się do niej i chwila nieuwagi mogła ją wiele kosztować, jeśli da się temu pochłonąć. Unohana widząc to, kontynuowała: - Doskonale wiem, o czym mówię, Setsuko. Ja również kogoś straciłam, choć było to już bardzo dawno temu, jeszcze zanim zostałam shinigami. Nigdy jednak nie zapomnę tej pustki, którą czułam. Jedni tą pustkę wypełniają miłością i przyjaźnią. Ja wypełniłam ją ciemnością, która skradała się do mnie od śmierci Atsushiego. - Setsuko popatrzyła na Unohanę zaciekawiona. - Zdobyłam twoje zainteresowanie? - zapytała z uśmiechem Unohana.
- Tak. Mów, proszę, dalej.
- Gdy pierwsi shinigami otrzymali swoje moce od Króla Dusz, byłam jeszcze bardzo młoda. Mieszkałam w niewielkiej wiosce na krańcu tego, co dziś nazywamy Rukongai. Wierz mi, że nawet gdy uformowało się Gotei, nie od razu ktokolwiek zawitał do naszej okolicy. Shinigami od zawsze dbali tylko o stolicę i najbliższe tereny i zresztą to aż tak się przez wieki wcale nie zmieniło.
- Fakt. Zawsze zaniedbywaliśmy ten świat i Rukongai - przytaknęła Setsuko.
- Właśnie. Nawet gdy shinigami byli lepiej zorganizowani, rzadko zapuszczali się w tak odległe tereny, więc mieszkańcy dalszych dystryktów Rukongai i tak zdani byli głównie na siebie. Jeśli chcieliśmy przeżyć, sami musieliśmy umieć się obronić przez Pustymi i Youkai.
- Youka? Przecież one żyły tylko w świecie ludzi. A Puści zaczęli się pojawiać dopiero później, przez co dopuszcza się teorię, że jest to jakiś kolejny stopień ewolucji.
- Mylisz się. - Unohana zaśmiała się smutno. - To są rzeczy, których być może nie wie nawet Głównodowodzący. Jednak Berith, o której słyszałaś, nie była jedynym youkai, który przedarł się do Soul Society. To, co ją odróżniało to fakt, że była pierwszym, który zdołał dostać się do Seireitei, nie wspominając o pałacu Króla Dusz. Większość youkai nie docierała tak daleko. Po prawdzie, głównie tylko te silniejsze dawały radę w ogóle otworzyć przejście, ewentualnie zabierając słabsze ze sobą do pomocy, to jednak nasz świat mocno je osłabiał. Być może zniszczyły kilka wiosek, ale gdzieś zawsze znalazł się ktoś, kto był w stanie je pokonać.
- To niemożliwe.
- Zaś Puści najprawdopodobniej są wynikiem działań youkai. Zjedzeni przez youkai ludzie zostawali Pustymi, jako że ich dusze zostały skażone. Z czasem ewolucji, gdy youkai już zniknęły, oczywiście Puści dalej się pojawiali. Snuć można wiele teorii. Nigdy tak naprawdę nie dowiedzieliśmy się, co stało się z pozostałymi youkai. Być może wcieliły się gdzieś w świat ludzi, miały dzieci. Jeśli tak, to bardzo możliwe, że większość ludzi na tym etapie miałaby z nimi coś wspólnego, co pozwalałoby im w odpowiednich okolicznościach zmienić się w Pustych. A może było to coś innego.
- Ta wiedza mogłaby tak wiele zmienić.
- Nieprawda. Są rzeczy, których już się nie dowiemy. Natomiast to, co ci powiedziałam, nie zmienia nic. Pustych nadal należy wyeliminować, jako że nie znaleźliśmy sposobu, aby odwrócić proces. Jednak nie to próbuję ci powiedzieć. Te informacje, to jedynie tło dla tego, co się wydarzyło.
- No tak. Racja…
- Ze względu na takie warunki życia, wiele dzieci już od wczesnych lat uczyło się posługiwać mieczem, lub jakąkolwiek inną bronią. Tak samo było w moim przypadku i przypadku Atsushiego.
- Kim był Atsushi?
- Moim narzeczonym. Oboje należeliśmy do grupy, która chroniła naszą wioskę, a czasem pomagała także tym znajdującym się w pobliżu. Jestem pewna, że słyszałaś o mojej mrocznej przeszłości, zanim zostałam shinigami.
- Tak, słyszałam - Setsuko skinęła głową.
- Nie jestem z tego dumna. Jednak tak właśnie się to skończyło, ponieważ dałam się pochłonąć ciemności i chęci zemsty. Atsushi był silny, ale szczerze mówiąc, ja byłam od niego silniejsza. Razem dorastaliśmy, razem walczyliśmy, aż w końcu i zakochaliśmy się w sobie. Obiecaliśmy sobie spędzić razem resztę życia. Jednak Atsushi zginął. Niecałe dwa lata po naszych zaręczynach.
- Zabił go youkai?
- Nie. Zabił go shinigami.
- Dlaczego?
- Jak wspominałam, wówczas nieczęsto zdarzało się, aby shinigami zapuszczali się w nasze regiony, żeby pokonać youkai. Cóż… Tamtego dnia akurat się pojawili, lecz jak się okazało, nie byli potrzebni, bo nauczyliśmy się sobie radzić. Nie pomogli nam w pokonaniu youkai, zamiast tego zaczęli zabijać także nas. Uznali, że przygotowujemy się do rebelii i w końcu zaatakujemy stolicę.
- Przecież to absurd. Próbowaliście się tylko bronić.
- Właśnie. Jednak oni tak tego nie postrzegali. A może to była tylko wymówka, aby pozbyć się konkurencji. Nie wiem - Unohana wzruszyła ramionami. - Udało im się zabić prawie wszystkich z naszej grupy. Wszystkich poza mną. Zrozpaczona rzuciłam się na nich. Zemściłam się, wyrzynając ich, co do jednego. Jednak cierpienie nie ustało, a pustka nie zniknęła. Zamiast tego zaczęła wypełniać się ciemnością. Jednak ja nie miałam nikogo, kto mógłby to powstrzymać. Kto mógłby MNIE powstrzymać. Moi rodzice zginęli dawno temu z rąk youkai, a mój ukochany, jedyna bliska mi osoba została zabita przez shinigami. Wtedy coś we mnie pękło. Straciłam zainteresowanie normalnym życiem, skoro i tak nie było już dla mnie przyszłości. Błąkałam się po Rukongai, zabijając napotkanych shinigami, a z czasem każdego, kto wszedł mi w drogę. Kilka osób się do mnie przyłączyło, myśląc, że coś razem zbudujemy, lecz gdy okazało się, że zależy mi tylko na zniszczeniu i oni się ode mnie odwrócili. Próbowali mnie zabić, aby ustalić, kto będzie kolejnym “dowódcą”, lecz nie mieli ze mną szans. Trwałam w tym mroku aż do dnia, gdy spotkałam Zarakiego. Pierwszą osobę, która zdołała mnie pokonać. Resztę historii już znasz. Zaraki mnie uratował i wciąż myślę o nim trochę, jak o synu. Chociaż nie należy do najbystrzejszych - dodała z lekkim uśmiechem.
- Ło… Nigdy nie sądziłam, że kryjesz takie tajemnice - przyznała Setsuko. - Dziękuję, że podzieliłaś się ze mną tą historią. I dziękuję za to - powiedziała, kładąc dłoń na nowym opatrunku.
- Jeśli mam być szczera, podzieliłam się z tobą tą historią z bardzo egoistycznych pobudek.
- Ach tak?
- Zrobiłam to, ponieważ wiem, co czujesz. Znam tę ciemność, która cię w obecnej chwili otacza i obawiam się dnia, w którym się w niej pogrążysz. Bowiem, spośród wszystkich przeciwników, z jakimi przyszło zmierzyć się Gotei 13, ty masz szansę być najgorsza.
- Myślisz? - Setsuko odchyliła głowę, patrząc w biały sufit.
- Biorąc pod uwagę twoją przeszłość, zdolności, twoje powiązania z Aizenem. Jesteś równie charyzmatyczna co on, a może nawet bardziej. Równie inteligenta i niebezpieczna. Myślę, że byłabyś dużo gorsza, ponieważ wiem, jak okrutna potrafi być pogrążona w gniewie i rozpaczy kobieta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz