wtorek, 21 grudnia 2021

Chapter 5 ~ The woman in a mask

 Gdy dotarła z oddziału czternastego nad rzekę w ich zwyczajowe miejsce, w którym bawili się w dzień festiwalu co roku, obecni byli już wszyscy poza Byakuyą. Zapewne nie spieszył się, nie mając ochoty siedzieć tam bez niej. Zawsze tak robił i szybko wracał do domu, wciąż nie przepadając za imprezami plenerowymi, gdy byli otoczeni przez podwładnych ze swoich oddziałów.

         Corrie, Rukia i Rangiku rozprawiały o czymś, chichocąc. Izuru gawędził z Shuuheiem, a ich rozmowie z uśmiechem przysłuchiwał się Arashi. Yumichika w tym czasie opowiadał coś Madarame, który również się pojawił, choć bez Chinatsu. Renji natomiast rozmawiał Bris i siedzącym obok niej mężczyzną, o którym ostatnio wspominała. Tylko Hotarubi i Gin siedzieli na uboczu, jedynie się przysłuchując.

         Setsuko rzuciła krótkie ‘cześć’ do ogółu grupy i dosiadła właśnie do nich, nie chcąc się wcinać w żadną z rozmów.

         — Widzę, że świetnie się bawicie — odezwała się po chwili do dawnego przełożonego i przyjaciółki.

         — Czekamy na fajerwerki – odparł Gin, wciąż udając nieco obrażonego.

         — Gdyby nie one, chyba nawet bym nie przyszła, ale Shu mnie przekonał – powiedziała Hotarubi.

         — To jeszcze dobrze by było, jakby dotrzymał ci towarzystwa.

         — Nie musi mnie niańczyć i zabawiać. Tak jest dobrze. On tego bardziej potrzebuje niż ja po tej nerwówce.

         — Rozumiem.

         — Oho, Kuchiki się zbliża – zauważył Gin. – Choć pewnie i tak za chwile ucieknie.

         — Byakuya, nareszcie – uradowała się Setsuko, całując męża.

         — Przepraszam Setsuko, ale będę musiał zaraz wracać do biura – padło.

         — A nie mówiłem – mruknął kapitan Dziewiątki.

         — Dlaczego? Zazwyczaj zostawałeś, chociaż na trochę. Nie chcesz zobaczyć fajerwerków?

         — Zazwyczaj nie mieliśmy ważnego śledztwa w toku. Renji w ostatniej chwili podrzucił mi cały stos raportów i materiałów ze śledztwa – oznajmił Byakuya, patrząc groźnie za swoim zastępcą, który jakby wyczuwając to, ucichł, prostując się, ale za wszelką cenę starał się nie obejrzeć za siebie. – W przeciwieństwie do niego, grupa śledcza nie próżnuje. Sporo już zrobili pomimo festiwalu, więc chcę zobaczyć, co znaleźli i co ustalili.

         — No dobrze.

         — Porozmawiamy w domu. A ty zostań i spróbuj się dobrze bawić – rzucił na odchodne Byakuya. – I uważaj na siebie  — dodał.

         — Wszystko ok? – zapytała Rangiku, zauważając zniknięcie Kuchikiego. – Byakuya nie zostaje?

         — Nie. Ma dużo pracy – mruknęła Setsuko i wzruszyła ramionami.

         Wszyscy bawili się świetnie, pomimo tego, że gdzieś z tyłu głowy wciąż pamiętali o zniknięciu Makoto. Zresztą lejące się litrami sake bardzo pomogło w zignorowaniu mniejszych i większych problemów.

         Zarazem cała okolica ucichła, obserwując w skupieniu, gdy siedzący nieopodal Yachiru i Asuka podnieśli się ze swojego koca, żeby zatańczyć do lecącej w tle muzyki. A właściwie jeszcze nie wtedy ucichły, a dopiero, gdy po tańcu Katakura przyklęknął na jedno kolano, prezentując swojej wybrance pierścionek w świetle zachodzącego słońca.

         Porucznik Jedenastki pokiwała energicznie głową i dała sobie włożyć pierścionek na palec. A gdy jej – teraz już – narzeczony wstał, rzuciła mu się na szyję. Wszyscy zaczęli bić brawo. Toteż nikt nie zauważył wymykającej się z imprezy Setsuko, choć została na tyle długo by z lekkiego dystansu obejrzeć całe zaręczyny. Uśmiechnęła się, czując ulgę, że Yachiru na nowo układa sobie życie.

         Dokąd wybierała się Setsuko? W zamieszaniu, tak jak nikt nie zauważył jej zniknięcia, nikt nie zwrócił też uwagi na wątłe źródełko reiatsu Makoto, choć szybko gasnącego. Być może tylko jego krewni coś wyczuli, ale najpewniej uznali, że to tylko złudzenia. Setsuko natomiast wiedziała, że ktoś tam na nią czeka, choć raczej nie był to Makoto.

         Nie była specjalnie zdziwiona, gdy postać stojąca tam, gdzie zniknęło reiatsu, zaczęła uciekać, próbując ją odciągnąć od ludzi w mniej uczęszczaną część pierwszego dystryktu Rukongai.

         — Już? Wystarczy? – zapytała Setsuko, gdy tajemniczy ktoś w końcu się zatrzymał. – Przecież wiem, że nie jesteś Makoto. Macie zaledwie odrobinę jego reiatsu, ale to potwierdza, że musisz być jednym z dwójki, którą uchwyciły kamery placówki.

         — Czyli wiedziałaś, że to pułapka – prychnął mężczyzna, ale Setsuko nie rozpoznała głosu.

         Z pewnością jednak nie był to nikt z Dwójki. Zrobiła unik, gdy kobieta zaatakowała ją od tyłu, tylko potwierdzając przypuszczenia.

         — Przyszliście po miecz.

         — A ty i tak nam go przyniosłaś.

         — Nikt jednak nie powiedział, że go wam grzecznie oddam – odparła z przekorą Setsuko, robiąc kolejny unik.

         Tylko to w sumie mogła zrobić. Nie miała Moeru, a katana Makoto na nie zdawała się na więcej niż blokowanie ciosów. Mimo to wyciągnęła ją. Nie chodziło o grę na czas. Setsuko miała konkretny cel, dając się zwabić w tę pułapkę.

         Wrogowie atakowali na przemian. Byli bardzo płynni w ruchach i dobrze zsynchronizowani, nie dając Setsuko szansy na kontratak. Byli faktycznie dobrze wyszkoleni, ale zarazem nie jakoś wybitnie silni. W dodatku żadne z nich nie użyło mocy swoich zampakuto. Albo chcieli uniknąć zidentyfikowania, albo zwyczajnie nigdy nie udało im się poznać imion swoich mieczy. Nadrabiali jednak szermierką oraz dobrą współpracą.

         Setsuko postanowiła użyć hakudy. Jeśli ich złapie, będzie mogła ich przesłuchać, więc nie musiała się powstrzymywać. Natomiast technika jej dawnej opiekunki i nauczycielki pozwoliła jej zdobyć lekką przewagę nad przeciwnikami. Zdziwiła się, jednak gdy oni również zaczęli używać hakudy i to bez większego problemu. Tym bardziej że wciąż w znacznej mierze ukrywali swoje reiatsu. Setsuko przyszło do głowy kilka rzeczy, ale wszystkie teorie wydawały się równie absurdalne.

         Nie zamierzała tak łatwo dać się pokonać, choć i niekoniecznie zależało jej na wygranej. Nie mogła jednak miecza oddać zbyt łatwo, inaczej atakujący domyśliliby się, że coś jest nie tak. Zresztą im dłużej trwała walka, tym większe były szanse, że fajerwerki, które właśnie się zaczęły, skończą się i ktoś przybędzie ze wsparciem. W końcu głównym celem było pojmanie albo chociaż namierzenie sprawców oraz Makoto.

         Szybko wymieniali ciosy i chociaż hakuda Setsuko była wyraźnie potężniejsza, bo i dłużej trenowana, co jakiś czas któremuś z nich udało się, chociaż drasnąć Setsuko. Najgorzej oberwała jednak dopiero, gdy zignorowała nadchodzący atak mężczyzny. Zrobiła to jednak w konkretnym celu. Kosztem głębokiej rany na plecach, udało jej się wystrzelić dosyć celne demoniczne zaklęcie, które trafiło w kobietę.

         Ta uderzyła plecami w ścianę pobliskiego budynku, ale szybko się pozbierała. Dopiero po chwili dotarło do niej, że zaklęcie nie miało jej zabić, a zaledwie uszkodzić maskę, którą ona i jej partner używali do ukrycia twarzy. Zanim zdążyła zakryć twarz, leżąca na ziemi Setsuko i tak zdążyła jej się jej przez chwilę przyjrzeć.

         — Cholera – zaklęła szpetnie kobieta.

         Była bardzo ładna. Długie brązowe włosy, spięte w kitkę sprawiały, że nieco przypominała Corrien, ale oczywiście było to bardzo złudne, bo jej oczy nie były zielone, a raczej szaroniebieskie. Zaś nieskazitelne rysy twarzy świadczyły o młodym stosunkowo wieku. Nie wyróżniała się jednak specjalnie. Setsuko znikąd jej nie kojarzyła.

         — Szybko, zabierz jej katanę – warknął mężczyzna. – I tak już cię widziała.

         Cios w kark pozbawił Setsuko przytomnomności, zapewne po to, aby nie podążyła za tamtą dwójką. Nie zabili jej jednak, choć mieli szansę. Tym bardziej że widziała twarz kobiety. Może spanikowali, a może dostali konkretny rozkaz, aby jej nie zabijać. Kto wie.

         Obudziła się niedługo później, w tym samym miejscu, w którym doszło do walki. Musiała, więc być nieprzytomna zaledwie chwilę, ale nie wyczuwała już nigdzie wrogów. Obrzeża dystryktu były puste, bo i też większość ludzi wciąż była nad rzeką lub w centrum.

         Podniosła się, choć z trudem. Rana na plecach była naprawdę głęboka, a na ziemi pojawiła się już kałuża krwi. Z drugiej strony… Czym to było w obliczu ran, jakie odniosła podczas obu wojen z Aizenem. Tym bardziej że w drugiej praktycznie zginęła, gdyby nie poświęcenie Genryusaia.

         Pomimo bólu wstała. Katany Makoto już nie było, więc przynajmniej na chwilę przeciwnik łyknął haczyk. Chwyciła leżącą nieopodal gałąź i wspierając się na niej, ruszyła w stronę bramy Seireitei. Tam miała zdecydowanie bliżej niż do centrum. Zresztą nie chciała, by od razu widziały ją tłumy. W końcu jako generał nie miała prawa przegrać.

         Shinigami na warcie pobledli na jej widok. Spanikowali kompletnie i sama musiała ich poinstruować, żeby się wzięli w garść.

         — Zamknij się wreszcie – warknęła zniecierpliwiona. – Jesteś shinigami, czy nie?

         — No tak – strapił się jeden z dwóch młodych.

         — To się tak zachowuj na Króla Dusz. Połącz się z oddziałem czwartym, niech kogoś przyślą i przestań się trząść – dodała zniecierpliwiona, zanim straciła na dobre przytomność.

         Chyba zużyła resztę energii, złoszcząc się na młodych, chociaż nie powinna. Ona pewnie też przeraziłaby się na ich miejscu, gdyby podszedł do niej ciężko ranny Yamamoto te czterdzieści ileś lat temu.

         Gdy obudziła się po raz kolejny, była już w Czwórce, zgadując po białych ścianach sali. Nie mogło być tak źle, skoro nie było pikającej aparatury sprawdzającej jej funkcje życiowe, a jedynie samotna kroplówka.

         Przy jej łóżku siedział Byakuya. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, ale nie miał tej marsowej miny, co wszystkie inne razy, gdy trafiała do szpitala. W końcu tym razem wiedział, co planowała. Nie umiał jej jednak odwieść od tego planu.

         — Rana jest głęboka, ale nie zagraża życiu – powiedział i już miał coś dodać, ale Setsuko odezwała się pierwsza.

         — Używali hakudy. I to całkiem nieźle.

         — Shihoin? – szepnął Byakuya.

         — Nie wiem. To nie tak, że mają na to monopol – mruknęła Setsuko. - Prawda jest taka, że to mógłby być każdy, odkąd hakuda została dołączona do technik uczonych w Akademii. Zarazem jednak, trudno jest odpędzić tę myśl. 

- Rozumiem - przytaknął Byakuya, po czym nagle wstał. - Dam znać kapitan Unohanie, że się obudziłaś. 

- Kazała? - zapytała Setsuko, krzywiąc się. - Na pewno przyjdzie mnie zbesztać…

- Nie sądzę, ale chciała wiedzieć, jak się obudzisz. 

Po tych słowach Byakuya wyszedł, a Setsuko ostrożnie podniosła się do siadu, aby sprawiać wrażenie jak najmniej chorej. Liczyła na to, że Unohana szybko zgodzi się ją wypisać i Setsuko będzie mogła wrócić do obowiązków. 

Nie trwało to długo, nim Byakuya wrócił. Unohana jednak nie przyszła razem z nim. Zamiast tego na korytarzu Setsuko wyczuwała Renjiego i dzieciaki. Byakuya najchętniej odesłałby ich z kwitkiem, chociaż była to jego własna grupa śledcza, ale wiedział, że Setsuko najpewniej chciała przekazać im informacje jak najszybciej.

-  Renji tu jest - zaczął Byakuya, ale nim dodał cokolwiek innego, Setsuko skinęła głową. 

- Wpuść ich. Nie po to ryzykowałam, żeby trzymać ich teraz w niewiedzy.

Byakuya otworzył drzwi i porozumiewawczo kiwnął głową do Renjiego, który zaraz wtoczył się do środka.

         — Wyglądasz lepiej, niż myślałem – skwitował Renji. – A żeś nas nastraszyła.

         Byakuya odchrząknął znacząco, przypominając swojemu zastępcy, że nie przyszedł prywatnie, skoro zaraz za nim wmaszerowała reszta grupy śledczej.

         — Cześć, Renji. O! Cześć dziewczyny – uradowała się Setsuko. – I Hitoshi.

         — Dzień dobry, pani generał – przywitał się chłopak Taraki.

         — A to jest? - zapytała Setsuko, patrząc na młodego mężczyznę zamykającego pochód.

         — 9 oficer Katsuki – zameldował się ostatni z gości. – Dzień dobry, pani generał.

         — Możemy? – zapytał Renji, a Setsuko skinęła głową.

         Byakuya odsunął się. Nie wyszedł jednak z sali, bo również chciał o wszystkim usłyszeć. Stanął, więc przy oknie, opierając się plecami o ścianę.

         — No dobrze – odezwała się Setsuko i wzęła głęboki oddech. – Byłam na festiwalu jak wszyscy, kiedy wyczułam wątłe reiatsu Makoto. Myślę, że mało kto zauważył. A nawet jeśli, to pewnie nikt nie uwierzył, że ono tam faktycznie jest. Zwłaszcza po iluś kieliszkach sake – wyjaśniła. – Poszłam to jednak sprawdzić na wszelki wypadek, jako że zbyt dużo nie wypiłam. Jak się okazało, to oczywiście nie był Makoto. Zobaczyłam mężczyznę, który najpewniej użył reiatsu Makoto, żeby zwabić mnie lub kogoś innego. 

         — Wiesz kto to był? – zapytał Renji.

         — Nie. Wierzę jednak, że to była ta sama dwójka, co zabrała Makoto. 

         — I zaatakowali cię od tak? – zdziwił się Renji. — Głupie dosyć.

         — Nie od tak – powiedziała Shurien. – Chodziło im o miecz Ichimaru Makoto, który miała pani przy sobie. Widziałam podczas obchodu wcześniej.

         — Masz rację, Shuri – przyznała Setsuko. – Chodziło im o miecz. Przegrałam tylko dlatego, że nie miałam swojego zampakuto. Nie chciałam przykuwać zbyt wiele uwagi, nosząc obydwa, więc podmieniłam miecz Makoto ze swoim. Miałam go pilnować, ale wyraźnie mi się to nie udało. Dwa byłyby zbyt oczywiste, a tak tylko bardziej spostrzegawcze osoby domyśliły się prawdy.

         — Używali shikai albo bankai? – zapytał Katsuki.

         — Nie. Mieli broń, ale nie uwolnili ich form. Posługiwali się nimi jednak bardzo umiejętnie. Używali też bardzo sprawnie hakudy. Nie wydawali się nadzwyczajnie silni, ale dobrze wytrenowani i wyjątkowo zgrani w walce. Szczerze mówiąc, przyszło mi do głowy, że to może rodzeństwo albo para. 

- Ciekawa teoria - przyznał Renji. - Coś jeszcze? 

- Tak. Udało mi się dorwać kobietę i zniszczyć jej maskę - oznajmiła z satysfakcją Setsuko. - Chyba nie myśleliście, że dałam im się tak łatwo zranić, nie mając w tym ukrytego celu. Pozwoliłam im myśleć, że mają przewagę i wtedy użyłam demonicznego zaklęcia.

         — Rozpoznałaś ją babciu? – zapytała Taraka.

         — Nie. Chociaż odrobinę przypominała Corrie. Tak ogólnie. Była podobnego wzrostu i sylwetki, a do tego brązowe włosy. Ale jej oczy, myślę, że były szare albo niebieskie. Coś takiego. Nie miała żadnych cech charakterystycznych, które był zauważyła. Sęk w tym właśnie, że wyglądała bardzo przeciętnie, choć nie była brzydka.

         — Przyślemy do ciebie kogoś, żeby sporządził jakiś portret.

         — Pamięciowy – przytaknęła Setsuko.

         — No właśnie powiedziałem – mruknął Abarai, krzywiąc się.

         — Macie jeszcze jakieś pytania?

         — Coś mówili?

         — Niewiele. Mieli szansę mnie zabić, ale nawet nie próbowali – oznajmiła Setsuko całkiem spokojnie. – Poszłam tam, żeby się czegoś dowiedzieć. Wierzcie mi, że zwracałam uwagę na szczegóły, ale zwyczajnie niczym się nie wyróżniali, a podstawy hakudy miał każdy. Nie jest to więc nic nadzwyczajnego. Mężczyzna również nie wydawał mi się w żaden sposób znajomy. Ani przez sposób, w jaki się wypowiadał, ani po głosie. Gdyby to był ktoś z Gotei 14 na pewno bym wiedziała. 

         — A miejsce zdarzenia? – zapytał Byakuya.

         — Już tam byliśmy – oznajmił Abarai. – Strażnicy, którzy znaleźli Setsuko poinformowali Czwórkę. Czwórka zgłosiła sprawę zwyczajowo Dwójce, ale Hotarubi uznała, że to pewnie część sprawy i lepiej oddelegować to do nas. Wysłała jednak jednostkę, która pomogła nam przeczesać teren. Znaleźliśmy ślady walki, właśnie pasujące do hakudy, jednak żadnych resztek reiatsu.

         — Też nie wyróżniało się niczym. Dosyć je maskowali, pomimo walki, ale zwyczajnie nie byli zbyt silni. Gdybym miała Moeru w ogóle by się do mnie nie zbliżyli, a tak dałam radę ich przekonać, że mają jakieś szanse i zobaczyć twarz kobiety.

         — No dobra. To wszystko. Odpoczywaj i wracaj do zdrowia – orzekł Abarai i kiwnął głową na pozostałych.

         Taraka szybko dokończyła zapiski, które po raz kolejny spadły na nią z racji tego, że Katsuki był wyżej rangą. Wszyscy ukłonili się przełożonym i podążyli za Renjim. Pochód zamykała Shurien. Zanim jednak zamknęła drzwi do sali, cofnęła się o krok.

         — Miecz nie był prawdziwy, prawda? – bardziej stwierdziła, niż spytała. - To znaczy, że oni w końcu wrócą po prawdziwy.

         Setsuko uśmiechnęła się tylko.

***

         Do pokoju zebrań wszedł Katsuki, który właśnie odebrał rysopis kobiety sporządzony przez speca z oddziału drugiego na bazie opisu Setsuko. Była to zaledwie jedna kopia z wielu, które powędrowały do Yakumo. Miał on za zadanie wyznaczyć jednostkę odpowiedzialną za rozwieszenie plakatów z podobizną poszukiwanej kobiety. Zarówno w Seireitei, jak i Rukongai. Odnalezienie jej miało przybliżyć ich mocno do rozwiązania sprawy.

         — Dobra. To niech ktoś podsumuje, co mamy – zarządził Renji, podczas gdy Katsuki przymocował plakat z rysunkiem twarzy kobiety do ich tablicy poszlak.

         — Taraka? – mruknął Katsuki.

         Młoda Hitsugaya westchnęła ciężko i sięgnęła po stos kopii sporządzonych dotychczas raportów dla kapitana. Były one najlepszym źródłem, bo jak to jej dziadek wolał najbardziej, były krótkie, zwięzłe i na temat.

         — Przeprowadź nas od początku przez całość, co zrobiliśmy, jaki był wynik. Może ktoś wpadnie na coś, co jeszcze możemy zrobić – poprosił Renji, siadając na jednym z krzeseł.

         Nie miał zamiaru stać, tym bardziej że zapowiadało się na długi monolog.

         — No dobrze. Sprawdziliśmy miejsce zdarzenia, gdzie zebraliśmy potencjalne próbki. Nie udało się jednak zdobyć śladów reiatsu żadnego z włamywaczy. Wszystkie próbki pasowały do pracowników i odwiedzających, których przesłuchaliśmy później według księgi gości od dyrektora placówki – zaczęła z ciężkim sercem Taraka, starając się mówić ładnie, wyraźnie i nie za szybko. Generalnie wykazać się dobrą dykcją, żeby Katsuki później znowu jej czegoś nie zarzucił. – Przesłuchaliśmy także wszystkich pracowników, sprawdziliśmy ich krewnych i znajomych oraz krewnych i znajomych gości i samych podopiecznych placówki. Nikt dotychczas nie wydawał się podejrzany, a znaczna większość miała także alibi. Nawet teraz znając przybliżony wygląd kobiety, nikt, z kim rozmawialiśmy, nie jest zbyt podobny. W tej kwestii utknęliśmy – dodała. – Jeśli chodzi o najświeższą część, jak wszyscy wiemy, mamy rysopis kobiety, potwierdzony przez generał Setsuko. Jest szansa, że ktoś, kto widział kobietę, zgłosi się do nas. Samo miejsce zbrodni i okolica zostały przeczesane. Nie znaleziono próbek reiatsu, niczego, co pomogłoby nam zidentyfikować któreś z atakujących. Znaleziony skrawek materiału z maski kobiety nieszczęśliwie nie miał na sobie żadnych śladów ani niczego. Nie mamy też świadków. Nieliczne domy, będące najbliżej miejsca zdarzenia, najwyraźniej w jego czasie były puste. Wszyscy udali się do centrum, skąd najlepiej było widać fajerwerki.

         — Czyli nie mamy nic – podsumował Renji, krzywiąc się. Wiedział to, ale gdzieś w głębi duszy łudził się, że wyczytane przez Tarakę podsumowanie nie będzie brzmiało aż tak mizernie. Odwalili kawał roboty, ale nic nie mieli, podczas gdy dla kapitana liczyły się efekty. – Dobra. Co z tego wynika i co jeszcze możemy zrobić?

         — O samych atakujących wiemy tyle, że są bardzo dobrzy z maskowania swojego reiatsu, dobrze wyszkoleni, unikali jakichkolwiek możliwości rozpoznania ich. Co mnie ciekawi to fakt, że system nie rozpoznał próbek reiatsu, które udało nam się zdobyć dzięki pani generał. Nie użyli formy miecza, więc przyszło mi do głowy, że może to wcale nie było zampakuto. Hakuda jest obecnie dostępna w akademii, co można wykorzystać. W końcu pierwsze osoby, które wykreowały tą technikę i udoskonalały, zrobiły to samodzielnie.

         — Sugerujesz kogoś, kto nigdy nie był w akademii? Samouki?

         — Kto wie. W Rukongai dużo jest Dusz, które uczą się podstaw, jak shunpo, aby przynajmniej móc uciec pustym – zauważył chłopak. — Przynajmniej kiedyś tak było, z tego co wiem. 

         — Dobra. Co jeszcze?

         — Więc myślę, że warto byłoby się skupić trochę bardziej na Rukongai, skoro tutaj nic nie znaleźliśmy – ciągnął dalej. Hitoshi.

         — Tak, ale hakuda to nie jest coś, czego mogliby się nauczyć sami – wtrąciła Taraka.

         — Może mają jakiegoś nauczyciela. Mistrza. Kogoś, o kim byśmy nie pomyśleli, nie zauważyli, kto ich nauczył. Może nawet nie w celu napadu, ale dla samoobrony.

         — Dobra, sprawdzimy to.

         — Taraka, notujesz? – zapytał Katsuki, a dziewczyna skinęła głową.

         W duchu przeklinając dziewiątego oficera, który cały czas zdawał się chuchać jej na kark, nie pozwalając jej się rozluźnić nawet na moment i zwalając na nią brudną robotę.

         — Dobra. Czyli punkt pierwszy, więcej uwagi na Rukongai – podyktował Abarai.

         — A ja to bym się skupiła na czymś innym – odezwała się Shurien, która dotychczas nie udzielała się zbytnio. Uwaga grupy skupiła się na niej. – Utknęliśmy, więc może powinniśmy podejść do tego z innej strony. Jeśli chcemy wiedzieć, kto stoi za porwaniem, czy jak kto woli, uwolnieniem Ichimaru Makoto, powinniśmy się zastanowić, dlaczego to zrobił. Jaki był motyw?

         — Dobra – skwitował Renji, dając jej zielone światło, aby mówiła dalej.

         — Co oznacza uwolnienie Makoto? – zapytała Shurien, rozpoczynając swoją tezę. – Co o nim wiemy?

         — Jest podopiecznym… Był podopiecznym placówki – powiedział Hitoshi.

         — Tak, ale nie – odparła Shurien. – Jest chory umysłowo, tak. Ale w świadomości wielu shinigami będzie prawdopodobnie zakodowany jako zdrajca. Shinigami, który podczas ostatniej wojny sprzymierzył się z wrogiem. Z Aizenem, którego obawiano się przez dekady. Będzie zatem zagrożeniem.

- Ludzie będą się obawiać, bo wielu osobom takim jak ja, wszystko i wszyscy powiązani z Aizenem kojarzą się z koszmarem, który przeżyliśmy podczas obu wojen.

         — A więc ktoś uwolnił osobę, powszechnie uważaną za niebezpieczną – powiedział Katsuki, marszcząc brwi.

         — No właśnie – Shuri pokiwała energicznie głową. – Po co?

         — Żeby wywołać chaos? – podsunęła Taraka.

         — Albo wykorzystać do faktycznego ataku – odezwał się Hitoshi.

         — Albo kradzieży, skoro jest iluzjonistą – stwierdził Katsuki. – Taraka, notujesz?

         — Tak, tak…

         — No właśnie. Więc mamy już trzy możliwości – westchnął ciężko Abarai i przetarł twarz dłonią, próbując odgonić zmęczenie. – Jeśli chodzi o kradzież, pytanie, co chcą ukraść. Co w ogóle takiego mogą ukraść?

         — Nie wydaje mi się, aby chodziło o kradzież. Nie ma w Seireitei zbyt wiele skarbów – powiedziała z powagą Shurien. — Stare dokumenty może, gdyby chcieli to zrobić po cichu i wykorzystać zdolności iluzji. Z drugiej strony już samo wywołanie burzy uwolnieniem Makoto nie jest „po cichu”. 

         — Zapieczętowane miecze? Innych zbrodniarzy? Ale gdyby chodziło o któreś z tych, zrobiliby to od razu – mamrotał Renji, bardziej do siebie niż do grupy. — Trudno byłoby nam opanować, gdyby cała grupa ruszyła, by odebrać swoje zampakuto, więc nie sądzę. Kradzież chyba możemy wykluczyć. Poza tym za chwilę i tak stłumilibyśmy bunt, więc byłby to naprawdę idiotyczny plan, a sądząc po braku śladów, nasz wróg debilem nie jest.

         — No dobrze. To skupmy się na ataku – powiedział beznamiętnym głosem Katsuki, choć jego teoria została odrzucona jako pierwsza. Trudno było stwierdzić, czy niespecjalnie mu zależało, czy tylko starał się tego nie pokazać. Niezależnie od tego Taraka i tak posłała pod jego adrsem kilka obelg. Oczywiście po cichu, w swojej głowie, rzucając pioruny z oczu w stronę stojącego do niej niemalże plecami przełożonego. – Atak. Jeśli chodziłoby o zaatakowanie, to najpewniej Seiretei lub jakąś część.

         — Oddział pierwszy i deklaracja wojny? Oddział naukowy i kradzież czegoś stamtąd? – podsunął Hitoshi.

         — Dwunastka. Raz jeszcze, kradzież byłaby raczej po cichu. Poza tym, gdyby coś ukradli, musieliby mieć i tak głębszy powód ku temu – sparowała Taraka. – Już ustaliliśmy, że raczej nie chodzi o kradzież – dodała z satysfakcją.

         — Czyli atak – powiedział Renji.

         — Wojna? - Shuri drążyła temat.

         — Wojna? – powtórzył krzywiąc się. Trochę dlatego, że wydawało mu się mało możliwe, a trochę dlatego, że wojna nigdy nie wróżyła nic dobrego. Jak to wojna zresztą. – Nic nie wiem o żadnych konfliktach ani wrzeniach. Oddziały funkcjonują dobrze, w Rukongai też jest spokojnie.

         — A rody szlacheckie? – zapytała Taraka. – Tam zawsze są tarcia.

         — No właśnie. Zawsze – przytaknął Renji. – Wątpię, aby działo się coś nadzwyczajnego, ale mogę zapytać kapitana, co sądzi w tej kwestii.

         — Tak, ale szlachta zdaje się mieć najlepszy motyw. Od poprzedniej wojny sporo się zmieniło z tego, co mówili mi rodzice – wyjaśniła Shurien. – W dodatku siły są dość zrównoważone, więc gdyby ktoś jednak chciał zdobyć przewagę, musiałby zrobić coś, czego inni nie.

         — Wywołać chaos i wewnętrzny konflikt – dopowiedział Katski, kiwając głową. – To ma sens, vice kapitanie – dodał, patrząc na przełożonego.

         — Do licha z tym – warknął Abarai. – Czy raz nie mogłoby chodzić o coś prostszego? – zapytał w eter. – Jeśli faktycznie chodzi o szlachtę i jakiś szykujący się konflikt, to sprawa jest bardzo delikatna. Nie możemy ot, tak iść i przesłuchiwać członków rodów szlacheckich, bo NAM się wydaje, że mają motyw.

         — To prawda.

         — Porozmawiam o tym z kapitanem – zadeklarował. – W tym czasie wy skupcie się na Rukongai i módlcie się, żeby ktoś dał nam cynk o kobiecie z obrazka – rzucił na koniec.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz