środa, 1 grudnia 2021

Chapter 3 ~ Academy

 Gdy pojawiła się przed bramą rezydencji, strażnicy od razu się odsunęli. Doskonale wiedzieli kim jest. Koichiro osobiście poinformował ich, że Głownodowodząca Gotei 14 jest zawsze mile widziana i oberwie się temu, kto kiedykolwiek stanie na jej drodze. Więc nie chcieli na jej drodze stać. 

Kobieta jednak przywitała się z nimi uprzejmie i z uśmiechem, a dopiero potem ruszyła dalej, aby spotkać się z rodziną. Z rodziną, z którą od lat była w dobrych stosunkach. Odkąd starsze pokolenie oddało władzę Koichiro i to on rządził rodem Miyagi. Z pomocą Chinatsu, która też bardzo się zmieniła przez lata. 

Oboje wyszli jej na przeciw, aby ją przywitać. 

— Setsuko! Jak dobrze cię widzieć — powiedział Koichiro, otwierając szeroko ramiona. — Co u ciebie?

— Witaj, Setsuko. 

— Wujku, Chinatsu… Przyszłam z dość poważną sprawą — zadeklarowała Setsuko. 

— Czego ci trzeba? 

— Niczego. Potrzebuję, żebyście właśnie nic nie robili. Żadnego zmuszania prasy do wycofywania artykułów. Żadnego pomagania na siłę za moimi plecami.

— To nie my — mruknął Koichiro, ale to było oczywiste kłamstwo. 

— Artykuł jak ten daje mi wrogów, ale i zwolenników. Plotki zaś… Plotki są najgorsze. 

— Ten artykuł insynuował twój udział w tym. Nie mogliśmy tego zignorować — stwierdził z powagą Koichiro. — Co więcej, zamierzam się dowiedzieć, który z rodów miał na to wpływ. 

— Mogę się z tobą założyć, że Kira Konoe za tym stoi — prychnęła Setsuko. — A może nikt. To właściwie nie ma znaczenia. Wiedziałam, że do tego dojdzie i jestem na to przygotowana. 


***

Z pomocą dyrektora placówki, który udostępnił im salę oraz zorganizował wszystko, przesłuchania pracowników poszły bardzo sprawnie. Każdy zadawał przygotowane wcześniej pytania pracownikom, których wylosował, a ktoś inny sporządzał notatki. Od czasu do czasu Renji wtrącał coś od siebie, kiedy czuł, że nie wyciągnęli ze świadka wystarczająco dużo. A trochę chciał się zwyczajnie pokazać, skoro był zastępcą kapitana, a przy tych dzieciakach zaczynał się powoli czuć bezużyteczny.

Za dużo nie mieli. Zaledwie kilka osób powiązanych z pracownikami w taki, czy inny sposób, które dla dokładności także postanowili sprawdzić i przesłuchać. I tak też zrobili zaraz po namierzeniu tych kilku odwiedzających placówkę, którzy przykuli jej uwagę. 

Co prawda do samego Makoto nie przychodził nikt poza rodzicami i siostrą z dzieci. Ale za to jego sąsiad z pokoju obok miał więcej szczęścia, więc wypadało pokryć i te poszlakę. Nie mieli pojęcia kto i pod jaką przykrywką zdobył informacje o placówce, więc im więcej osób sprawdzą, tym większe szanse, że na coś trafią. 

Prawda była jednak taka, że nie mieli nic, a wielkimi krokami zbliżał się festiwal. Czuli przez to coraz większy nacisk ze strony kapitana. A i sami obawiali się, żeby tylko nic złego się w tym czasie nie wydarzyło. 

Byli w kropce. A w jeszcze większej kropce była Taraka, na którą nie zawsze, ale najczęściej spadał obowiązek sporządzania raportu dla kapitana. A to oznaczało Katsukiego, spoglądającego jej czasem godzinami przez ramię i komentującego jej grafomanię, która wynikała zazwyczaj głównie ze zmęczenia i presji.

— Mam tego dość! — warknęła, gdy została sam na sam z przyjaciółką, a Katsuki był wystarczająco daleko, aby ich nie usłyszeć. — Co za chuj. Ciągle zrzuca raporty na mnie, a tak naprawdę to on powinien je pisać. A potem mnie krytykuje. Co nie zrobię, wszystko źle. Nawet jak daje z siebie dwieście procent i staram się wyjść mu naprzeciw… No wiesz — mówiła, czasem ze łzami w oczach. — Nawet jak próbuję mu pomóc, wyjść naprzeciw, to też mnie zjebał. W sensie “dziękuję, ale…” Jeśli masz zastrzeżenia to wcale nie jesteś wdzięczny! A jak jesteś wdzięczny to podziękuj i daj żyć — pomstowała gniewnie marszcząc brwi. 

— Naprawdę nie wiem, czemu się tak na ciebie uparł — stropiła się Shurien z równie poważną miną.. — Naprawdę chciałabym ci pomóc, ale wydaje mi się, że sama musisz mu się postawić. 

— Jak mu się postawię, to będzie mnie rypał jeszcze bardziej. I tak czuje się praktycznie chora na samą myśl o przyjściu do pracy, żeby kolejny dzień się z nim użerać. 

— No właśnie. Tak nie powinno być. 

— Ale co ja mogę zrobić? Jest wyższy rangą. Mogę mu naskoczyć.

— No a gdybyś to zgłosiła? — podsunęła nieśmiało Shurien. — Do vice kapitana Renjiego? Albo swojemu dziadkowi. Albo chociaż Trzeciego Oficera Yakumo?

— Oszalałaś? — ofuknęła ją Taraka. — Nie dość, że wyjdę na słabą, to i tak mnie będzie rypał. Jeśli to wyjdzie na jaw, to zaraz mi wypomni, że nie zasługuję na tytuł szesnastego oficera. A wiesz, jak długo na to pracowałam. 

— No wiem — westchnęła Shurien. 

Miała do siebie żal, że nie umie pomóc przyjaciółce.Wciąż jednak uważała, że ta musi się postawić Katsukiemu. Shurien nie miałaby żadnych wątpliwości, gdyby to o nią chodziło. 

— Kiedyś mu po prostu jebnę — stwierdziła Taraka. — Albo lepiej! Wyzwę go na pojedynek. Tak. Może wtedy, jak mu skopię to złośliwe dupsko, to się ode mnie odwali. 

— No nie wiem, czy to dobry pomysł. 

— Sama też byś tak zrobiła — zauważyła Taraka, a Shurien westchnęła po raz kolejny. 

— No, ja to akurat zrobiłam… Dlatego na tytuł szesnastego oficera będę pracować dziesięć lat dłużej niż ty. Sama wiesz, że kapitan nie toleruje takich prób sił. A co dopiero w trakcie tak ważnego śledztwa.

— Ta misja, moim zdaniem, to dla ciebie właśnie szansa, żeby się wykazać — ożywiła się nagle Taraka, jakby zapominając kompletnie o swoim problemie w postaci dziewiątego oficera.

— Może. Dlatego potrzebujemy wyników, ale na ten moment wszystkie nasze teorie to jedynie pomówienia.


***


Niebieskie, rozczapierzone zawadiacko włosy poruszały się z rytmem marszu Kayo. Czerwone oczy już dawno wypatrzyły dom, w którym żyła i który przybliżał się do niej z każdym jej krokiem. Wreszcie stanęła przed drzwiami i wziąwszy głęboki oddech nacisnęła na klamkę. Wchodząc, krzyknęła w głąb domu:

— Wróciłam!

Nikt jednak nie odpowiedział. Była prawie pewna, że rodzice powinni być o tej porze już w domu. Tym bardziej, że jeszcze została dłużej, żeby porozmawiać z nowo—poznaną koleżanką. 

— I jak poszło? — usłyszała, gdy zza progu wychyliła się brązowa czupryna. 

— Cześć, mamo. Myślałam, że nikogo nie ma — naburmuszyła się Kayo.

— Jesteśmy, jesteśmy. I co? Dostałaś się do Akademii? 

— Tak! Dostałam się! — wykrzyknęła energicznie Kayo, a jej oczy zalśniły. 

— Zdolna bestia — zaśmiała się Itsuko i zmierzwiła córce włosy, po czym ucałowała ją w czubek głowy. — Chodź. 

Weszły przez niedługi korytarz do kuchni. Tam czekała na Kayo niespodzianka w postaci pysznego obiadu i czekającego na deser ciasta. Przy stole siedział też Shirai z szerokim uśmiechem, jako że słyszał całą rozmowę. 

— Dobra robota — mruknął tylko, bo nigdy nie był zbyt wylewny, ale Kayo wiedziała, że jej ojciec jest z niej dumny. 

Zawsze był. 

— Dziękuję — powiedziała Kayo, wypinając pierś i również się wyszczerzyła. — Wiedzieliście, że się dostanę?

— Nie mieliśmy żadnych wątpliwości — stwierdziła Itsuko.

— Poza tym złożyłam też podanie o miejsce w akademiku.

— Po co? Przecież masz, gdzie mieszkać. 

— No mam, ale pomyślałam, że dobrze byłoby się usamodzielnić. Chcę przynajmniej spróbować.

— Na takie rzeczy masz jeszcze dużo czasu — odezwał się Shirai, niezbyt zadowolony z decyzji córki. — Akademiki są dla młodzieży z Rukongai, która miałaby zbyt daleko, aby dochodzić z domu. 

— Nie, nie tylko. Yuuki i Yuumi też będą tam mieszkać od tego roku. 

— To ich sprawa. 

— Wolałabym, abyś jednak została w domu jeszcze przez rok lub dwa — nalegała Itsuko.

— Ale to mój wybór. Jestem na to gotowa. Zobaczycie — kłóciła się Kayo. 

— Ale my nie jesteśmy, do cholery — warknął Shirai. — Nawet nas nie uprzedziłaś. 

— Bo nie wiedziałam, czy się zdecyduję. 

Itsuko westchnęła ciężko. Nie podobał jej się ten pomysł, ale wiedziała, że zabronienie córce mieszkania w akademiku nie załatwi sprawy. Jednak to Shirai odezwał się pierwszy. 

— Dobra. Rób jak uważasz. Ale pamiętaj, że twój dom jest tutaj. Zawsze.

— Wiem.

— I jeśli akademik okaże się rozczarowaniem, zabieraj rzeczy i wracaj do nas — dodała Itsuko i rzuciła mężowi uśmiech wdzięczności. 


***


Wyszła z terenu Akademii, po tym jak chwilę wcześniej pożegnała się z nowo—poznaną koleżanką, z którą będzie razem w klasie. Przeszła uliczką miasta i skręciła w lewo w jeszcze mniejszą i niezbyt uczęszczaną alejkę. Tam czekało na nią kilku strażników. 

Zuri westchnęła, ale wiedziała, że nie ma wyjścia. To i tak najlepsze, co udało jej się wytargować, a i tak zawdzięczała to wstawiennictwu ojca. Bo matka i dziadkowie chcieli, aby miała ochronę ze sobą nawet na terenie Akademii. Fakt, była przyszłą dziedziczką rodu Miyagi, ale dla przyszłej shinigami ochrona była zbyteczna. A nawet mogła być potraktowana jak swego rodzaju obelga. Nie mogła przecież zawsze dać się chronić innym, skoro miała zostać shinigami.

Rozumiała jednak, że rodzina obawia się o nią w obliczu ostatnich wydarzeń. Była na bieżąco ze sprawą zniknięcia Ichimaru Makoto, jako że matka zawsze zabierała ją ze sobą na spotkania rodu. 

Straż odeskortowała ją do domu w milczeniu. Zuri zazwyczaj rozmawiała ze swoimi ochroniarzami, a oni nie wzbraniali się przed konwersacją. Żaden jednak nie próbował zmuszać jej do mówienia, zapewne widząc, że nie jest w nastroju. 

Zostawili ją dopiero, gdy weszła do rezydencji. Tam odetchnęła z ulgą. Miała do stoczenia jeszcze jedną bitwę. Udała się prosto na spotkanie ze swoją matką.

Chinatsu była w swoim domowym biurze. To stamtąd wspomagała Koichiro w sprawach rodu. Odłożyła jednak dokumenty na widok swojej córki.

— Już wróciłaś? — zagadnęła. 

— Tak.

— To dobrze — stwierdziła Chinatsu i uśmiechnęła się. Zauważyła jednak niezadowolenie córki i spytała: — Coś się stało? 

— Nie zapytasz nawet, czy się dostałam? — naburmuszyła się Zuri.

— A co, nie dostałaś się? 

— Dostałam.

— No to co za problem? — Chinatsu zmarszczyła brwi. — Przecież to było oczywiste, że cię przyjmą. A może zmieniłaś zdanie i nie chcesz zostać shinigami? 

— Nie. Wręcz przeciwnie. 

— Wiesz, że ani ja ani Ikkaku nie zamierzamy cię powstrzymywać, jako że oboje też jesteśmy shinigami. Gdybyś jednak zmieniła zdanie, nauka życia dworskiego zawsze będzie opcją. Zresztą pewnych rzeczy nadal będziesz musiała uczyć się tu w domu.

— Skoro już mówimy o domu… — zaczęła Zuri. — Złożyłam podanie o to, żeby zamieszkać w akademiku. 

— Wykluczone — odparła kategorycznie Chinatsu. 

— Dlaczego?

— Twój dom jest tutaj. Tutaj jesteś bezpieczna. Poza tym masz też obowiązki wobec rodziny. Wiedziałaś o tym i zgodziłaś się na to. Taki był warunek uczęszczania do Akademii. 

— Wiem, ale...

— Skoro wiesz, to temat uważam za zamknięty. 

— Wysłuchaj, chociaż co mam do powiedzenia! — zdenerwowała się Zuri, która zazwyczaj potrafiła trzymać emocje w ryzach pomimo młodego wieku. 

Chinatsu milczała dłuższą chwilę, ważąc słowa. Z jednej strony czuła, że nie powinna pozwolić córce na takie zachowanie, z drugiej strony wiedziała, że Zuri nie zachowuje się tak zazwyczaj, a to oznaczało, że miała do powiedzenia coś ważnego.

— W porządku — zgodziła się w końcu. — Ale to ostatni raz, kiedy podnosisz na mnie głos. Następnym razem poniesiesz karę.

— Przepraszam — odparła Zuri z powagą. — Czułam jednak, że nie mam innego wyjścia, skoro lekceważysz fakt, że mam ci coś do powiedzenia. 

— Dobrze, słucham — odparła Chinatsu, nieco przerażona tym, jak poważna potrafiła być Zuri. Zwłaszcza w takim wieku. Wypowiadała się bardzo spokojnie i bardzo rezolutnie. Dzięki temu też członkowie rodu darzyli ją ogromnym szacunkiem. — Co chciałaś mi powiedzieć?

— Mogę usiąść? — zapytała Zuri, zerkając na wolne krzesło, a Chinatsu skinęła głową. — Wiem, że nie podoba ci się mój pomysł mieszkania w akademiku, ale nie zrobiłam tego, aby wymigać się od obowiązków względem rodu. 

— Zatem dlaczego?

— Sama powtarzasz, że Seireitei znalazło się w ogromnym niebezpieczeństwie i dlatego wysyłasz ze mną ochronę. Jednak czy nie jestem narażona bardziej, kręcąc się każdego dnia po mieście? Nawet jeśli mam ochronę, wątpię, aby mogli mnie ochronić, jeśli Ichimaru Makoto jest tak potężny, jak się mówi. To oznacza, że przemieszczanie się dwa razy dziennie między szkołą i domem niesie ze sobą większe ryzyko. Bezpieczniejsza będę na terenie Akademii. Po drugie, nikt nie potraktuje mnie poważnie, jeśli będę chodzić do szkoły z ochroniarzami, skoro pewnego dnia mam zostać pełnoprawną shinigami — dodała. — Żebym jednak mogła dotrzymać obietnicy i kontynuować naukę tu w domu, wracałabym tutaj na weekendy. To ograniczyłoby mój transport do dwóch razy w tygodniu, znacznie zmniejszając ryzyko, pozwalając mi wciąż wypełniać obowiązki wobec rodu. 

Gdzieś w połowie wypowiedzi córki Chinatsu zaczynała już odpływać, zarazem jednak słuchając z pewnym niepokojem. Zdała sobie, bowiem sprawę z tego, jak poważna w tak młodym wieku jest jej córka i czuła się temu winna. W jej głowie pojawiła się myśl, że może przebywanie z rówieśnikami dobrze zrobiłoby Zuri. A że argumenty córki były dosyć rzeczowe, mogła z czystym sercem zgodzić się na to, zarazem zachowując twarz jako rodzic. 

— Skoro tak przedstawiasz sprawę, pozwolę ci zamieszkać w akademiku. Jednakże, jeśli sytuacja ulegnie pogorszeniu lub uznam, że życie w akademiku źle na ciebie wpływa, będziesz musiała wrócić.

— Zgoda. 

***

Hotarubi siedziała w swoim biurze, niezbyt mogąc skupić na dokumentach, które miała przed sobą. Jej myśli wędrowały gdzieś do oddziału 6, gdzie toczyło się śledztwo w sprawie zniknięcia Makoto. Od incydentu minęły już ponad trzy tygodnie, lecz nie było postępu.

Oczywiście spodziewała się, że to nie będzie takie łatwe i nie miała wątpliwości, że Renji i jego zespół dają z siebie wszystko. Mieli ręce pełne roboty przesłuchując pracowników i gości placówki, a również kilku więźniów, którzy znajdowali się najbliżej Makoto. Nie wspominając o tym, że powoli brali się za sprawdzanie Dwójki i przesłuchania jej podwładnych, jednocześnie wciąż sprawdzając wszelkie poszlaki. 

Martwiła się przede wszystkim o Mitsuko, która od ucieczki Makoto niewiele się odzywała. Choć mało kto miał odwagę otwarcie ją o coś oskarżać, plotki niestety szybko się roznosiły. Hotarubi czuła, że powinna chronić swoją zastępczynię, ale niewiele mogła zrobić.

— Mitsuko — odezwała się w końcu, po dłużej chwili obserwowania swojej vice—kapitan, która krzątała się po biurze coś porządkując. — Dlaczego nie weźmiesz kilku dni wolnych. Chwilowo nie mamy zbyt wiele pracy, poza zwykłymi patrolami Seireitei, ale odkąd wstrzymano część naszych zadań, naprawdę nie mamy nic, czym nie mogłabym zająć się sama.

— To nieprawda — zaprzeczyła od razu Mitsuko, przerywając swoje dotychczasowe zajęcie. — Grupa śledcza przygotowuje się właśnie w jednym z pomieszczeń do przesłuchań. Ktoś musi dostarczyć im całą dokumentację, o którą poprosili i sporządzić grafik tak, aby nie kolidowały z kolejnością przesłuchać i dopilnować, aby wszyscy stawili się na czas.

— Ukyo może się tym zająć — zauważyła Aizawa. 

— Ukyo już trenuje rekrutów. Być może nie mamy aż tyle pracy, ale to dobry czas, aby upewnić się, że wszyscy są w dobrej formie. Nie tylko rekruci — stwierdziła Mitsuko, po czym dodała rozeźlona: — Poza tym dla Ukyo to też jest trudny okres. Wszyscy braliśmy w tym udział i byliśmy blisko Makoto. 

— Przepraszam. Próbuję tylko pomóc — westchnęła Hotarubi. — Ale zdaje się, że jedynie pogarszam sprawę.

— Nie, to ja przepraszam — rzuciła pospiesznie Mitsuko. — Doceniam troskę, naprawdę. Jednak nie chcę brać wolnego. Nieważne, gdzie będę, nie przestanę martwić się o Makoto i zastanawiać nad tym, co się wydarzyło i gdzie obecnie przebywa. Praca pozwala mi, chociaż na chwilę oderwać się od tego.

— Rozumiem. Jeśli jednak zmienisz zdanie, nie wahaj się dać mi o tym znać. Wiem, że to wszystko jest bardzo trudne. Obie zdajemy sobie sprawę z tego, że wielu ludzi podejrzewa nas obie. 

— Dlatego nie ma znaczenia, czy ludzie szepczą za moimi plecami tu i na ulicach Seireitei, czy robią to, gdy idę na zakupy, aby zrobić obiad dla swojej rodziny.

— Też prawda — mruknęła Hotarubi, przechylając głowę w bok.

— Niemniej, dziękuję — oznajmiła Mitsuko i uśmiechnęła się blado.

Po tych słowach chwyciła jakieś teczki i wyszła dalej pełnić swoje obowiązki vice—kapitan Dwójki. Hotarubi westchnęła. Nagle jednak wyprostowała się i spojrzała w okno, czując na sobie czyjeś spojrzenie. Koło okna przechodził akurat jeden z jej podwładnych. Jeśli dobrze pamiętała, nazywał się Kobayashi Taro. Do oddziału wstąpił blisko trzy lata temu i zdawało się, że przyjaźnił się z najstarszym z wnuków Setsuko.

Hotarubi skinęła głową w odpowiedzi na przywitanie i powróciła do dokumentów. Też wolała zająć czymś myśli, ale nie potrafiła. Gdzieś na korytarzu słyszała stłumioną rozmowę shinigami na temat zbliżającego się festiwalu. Festiwalu, który sama bardzo lubiła, a w tym roku w ogóle nie umiała się nim cieszyć. I chyba wyjątkowo wolałaby, żeby Setsuko naprawdę odwołała to w tym roku. Jednak ta była zbyt uparta, aby to zrobić. 

Z myśli o festiwalu wyrwało ją pukanie do drzwi. Najpierw myślała, że to Mitsuko już wróciła, ale ona zazwyczaj pukała i zaraz wchodziła do środka. Nigdy nie czekała na zaproszenie.

— Proszę — powiedziała, czując reiatsu. 

Drzwi powoli otworzyły się i do środka ostrożnie wszedł chłopak, którego wcześniej widziała przez okno. Taro jedną ręką trzymał klamkę, a na drugiej umiejętnie balansował tacę. Na niej miał dzbanek z herbatą i filiżanki oraz jakieś ciastka.

— Dzień dobry, pani kapitan — przywitał się z uśmiechem. — Widziałem, że vice—kapitan Mitsuko jest zajęta sprawą przesłuchań, więc pomyślałem, że w takim razie ja przyniosę pani kapitan coś do picia.

— Dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony — odparła Aizawa. — Ale czy nie powinieneś uczestniczyć w treningu z Ukyo?

— Akurat mamy przerwę — odparł pospiesznie chłopak, stawiając tacę. — Nie śmiałbym się migać od obowiązków.

Hotarubi uśmiechnęła się pod nosem na jego odpowiedź.

— Doceniam myśl, ale robienie mi herbaty nie należy do twoich obowiązków — upomniała go. 

— No niby nie, ale w sumie obowiązkiem pani vice—kapitan to też nie jest.

— Mitsuko to trochę inna sprawa. Zresztą sama potrafię sobie zrobić herbatę. Aż tak jeszcze nie zardzewiałam. 

— Nie, nie. Nic takiego nie sugerowałem.

— No ja myślę — mruknęła Hotarubi. — A to co za łakocie?

— Moja młodsza siostra upiekła ciasta, powiedziała, żebym wziął trochę do pracy. Pomyślałem, że poprawią pani kapitan humor. Wydawała się pani zmartwiona wcześniej.

— Dziękuję — powiedziała kobieta, częstując się kruchym, kakaowym ciasteczkiem. Chwilę rozkoszowała się smakiem, nim dodała: — Proszę, przekaż swojej siostrze, że wyszły wyśmienite.

— Dziękuję. Nie omieszkam jej powiedzieć, jaki komplement otrzymała od pani kapitan. 

— Dobrze. Nie zatrzymuję cię dłużej — rzuciła Hotarubi. — Chyba, że jest coś, o czym chciałbyś ze mną porozmawiać. Rozumiem, że ostatnie tygodnie nie były dla naszego oddziału najłatwiejsze. 

— Nie mam do powiedzenia nic, czym pani kapitan musiałaby się martwić. Wręcz przeciwnie, morale oddziału zdają się być dosyć dobre jak na sytuację — stwierdził Taro, zabierając tacę. — Wszyscy mają do pani zaufanie. — Hotarubi westchnęła ciężko, zastanawiając się, czy aby na pewno zasłużyła na to zaufanie. — Swoją drogą, wybiera się pani kapitan na festiwal?

— Jeszcze nie wiem. Może. 

— Myślę, że powinna pani iść. To dobra okazja, żeby się zrelaksować — rzucił na odchodne Taro i wyszedł zamykając za sobą drzwi. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz